Przejechali 21 etapów, podczas których pokonali w tym roku 3518,5 kilometra. Ścigają się od 1909 roku, ale w przypadku Giro d’Italia to tylko kilka liczb. Ten wyścig to coś więcej niż tylko sport, a kolarze – ktoś więcej niż zawodnicy. Giro d’Italia to element złożonej historii Włoch, a kiedy kolarze ruszają do Walki, Italia staje się różowa tak, jak kolor koszulki lidera wyścigu (na papierze tego koloru jest wydawana „La Gazzetta dello Sport”). Śmiałe ataki w górach, sprinterskie popisy, ucieczki, walki o sekundy stały się przyczynkiem do budowania legend ludzi, którzy stawali się bohaterami.
Pierwszy zwycięzca, Luigi Ganna, odebrał za triumf 5325 lirów, co było wtedy małą fortuną, a pytany o wrażenia po wyścigu rzucił krótko: „Boli mnie tyłek!”. Historii śmiesznych, ale i smutnych związanych z Giro d’Italia jest mnóstwo. W 1950 roku po raz pierwszy wygrał kolarz spoza Włoch. Szwajcarski mistrz Hugo Koblet nigdy nie udzielał wywiadów zanim się nie umył i nie uczesał, ale tak naprawdę problem związany z nim był inny. Wyścig kończył się w Watykanie, triumfatora miał nagradzać papież, a Koblet był protestantem. Włoszkom, które go pokochały to jednak nie przeszkadzało i szybko stał się ulubieńcem tłumów.
Osobny temat to rywalizacja Fausto Coppiego i Gino Bartalego. Ich historia stała się tematem wielu książek i legend. Coppi osiągnął tak wielką popularność, że jego życie osobiste komentował papież. Gdy okazało się, że romansuje z mężatką, Pius XII kazał mu wracać do żony. Coppi w odpowiedzi poprosił o… błogosławieństwo przed wyścigiem. Żeby uświadomić sobie jak wielką legendą stał się ten kolarz, wystarczy przypomnieć, że choć zmarł na malarię w 1960 roku, włoska policja wróciła do śledztwa po 40 latach, gdy okazało się, że być może przyczyną nie była choroba, a narkotyki.
Bartali inaczej budował legendę. Gdy wygrał Tour de France w 1938 roku, kazano mu zadedykować triumf Benitowi Musoliniemu. Odmówił, co nie spotkało się z pozytywną reakcją Duce. A w czasie wojny pomagał ukrywać Żydów i przewoził dokumenty, które ratowały ludziom życie. Był zatrzymywany, przesłuchiwany, a nawet torturowany, ale nie pękł. – Byłem tylko kolarzem – mówił skromnie po latach.
Giro d’Italia to też „Mercksizm”, czyli epoka Eddiego Merckxa. Gdy pojawił się we Włoszech, miejscowi mówili, że to tylko „belgijski sprinter”. A ten wygrał cały wyścig w 1968 roku. Dokonał tego zresztą w Italii pięciokrotnie. – Po co mnie pytacie: „Co tu robię?”. Myśleliście, że przyjechałem oglądać jak wygrywają inni? – mówił zdziwionym Włochom.
Ostatnim z wielkich, o których miejscowi nigdy nie zapomną, jest Marco Pantani. W 2004 roku, dokładnie w Walentynki, znaleziono go martwego w hotelu w Rimini. Przedawkował narkotyki, choć wielu wierzy w inne przyczyny. Co jakiś czas do sprawy wraca też włoska policja, bo legenda „Pirata” jest wiecznie żywa. Marco na trasie nigdy nie kalkulował, nie myślał o taktyce, nie zliczał bonifikat. On atakował przy każdej okazji, a kibice zakochali się bez pamięci w drobnym kolarzu z odstającymi uszami. Do dzisiaj przy okazji Giro pojawiają się flagi i napisy na drogach upamiętniające „Pirata”. Właściwie nikogo nie obchodzi, że stosował doping. – Co z tego, wszyscy oszukiwali – wzruszają ramionami Włosi.
Giro d’Italia zawsze było wyścigiem, w którym nie brakowało fantazyjnych akcji. Przed rokiem wielkiej rzeczy dokonał Chris Froome, którego atak przeszedł do historii, a w efekcie dał mu końcową wygraną.
Jak było w roku 2019? Lista kandydatów do zwycięstwa była długa, a pogoda kapryśna i nieprzewidywalna. Mordercze 3,5 tys km najlepiej zniósł Ekwadorczyk Richard Carapaz, który wyprzedził faworyta gospodarzy, Vincenza Nibalego. Szósty był Rafał Majka. Jeżeli chodzi o najusilniej wypatrywanych przez nas kolarzy w pomarańczowych koszulkach z logo CCC i z niebieskimi bransoletkami UNICEF na rękach, to etapowo najlepiej, bo na trzecim miejscu finiszował Portugalczyk Amaro Antunes, zaś w klasyfikacji generalnej najszybszy był Hiszpan Victor de la Parte, który zajął 21. miejsce w klasyfikacji generalnej.